top of page

Jeśli nie w PRAWO to w … JOGĘ

Historia o tym, że marzenia się spełniają, Wszechświat jest po naszej stronie, a w życiu nigdy nie jest za późno.

Podróż w poszukiwaniu siebie, która zaprowadziła mnie na magiczne Bali.


JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?

Poranna kawa, śniadanie, wiadomości.. bieg do paryskiego metra, kilka chwil dla siebie w pociągu do pracy. A gdyby tak wszystko zmienić i wyjechać, zacząć na nowo, ale tak prawdziwie, odważnie, bez oglądania się za siebie. Głos w głowie mówi stanowcze: no nie!.. jak to? ... to są rzeczy niemożliwe i czytamy o nich w bajkach. Życie to nie historia Liz z “Eat, Pray Love”. Tak mówi rozum, tak podpowiadają głosy dookoła.

Praca, kariera, oczekiwania, comiesięczna pensja, mieszkanie. Jednym słowem obowiązki. Ale moment.. Skoro tu jestem, to czy to oznacza, że tego właśnie chciałam? Do tego dążyłam? Czy może tak daleko oddryfowałam na tratwie codzienności i oczekiwań, że prawdziwa JA ze swoimi pragnieniami została na brzegu?

I wtedy pojawiła się JOGA. Przyszła w odpowiednim momencie, dokładnie wtedy, kiedy miała nadejść. Ona zwykle wie, kiedy nadszedł na nią czas.

Z jogą zetknęłam się jeszcze w Paryżu ale tę prawdziwą i głęboką jakość praktyki poznałam pierwszy raz na Bali. Tam doświadczyłam pierwszych chwil błogości i powrotu do samej siebie.

Pierwsze zajęcia jogi na tropikalnym Bali wyzwoliły we mnie litry potu ale także pokłady niespodziewanych emocji, trudnych do zdefiniowania, niezrozumiałych. Ciężko było znaleźć ich źródło, ciężko było moim logicznym (bynajmniej wtedy nie jogicznym) prawniczym umysłem zrozumieć, czego doświadczam. Pozwoliłam wiec sobie po prostu czuć, a każde uczucie skrywało wartość i przesłanie. Poczucie lekkości, oczyszczenia, niczym zrzucenie z pleców ciężkiego plecaka po długiej wędrówce. I mówiąc górnolotnie ale zupełnie prawdziwie : już nigdy nic nie było takie samo.

Medytując, codziennie z determinacją przed wyjściem do biura rozkładając jogową matę i śpiewając ulubioną mantrę poznaną na pierwszych zajęciach jogi na Bali, potajemnie praktykując Powitania Słońca w biurze zanim zjawili się inni, czekając cierpliwie, aż pojawi się wskazówka i odpowiedź na zadawane coraz częściej pytania.

Każdy krótki urlop był okazją, aby choć na chwilę zaczerpnąć balijskiej magii, a potem powrócić do paryskiej rzeczywistości, zadając coraz więcej pytań, wraz z coraz silniejszym poczuciem, że to nie tutaj moja dusza chce wygrywać swoją melodię.

Aż w końcu..

Wyjechałam na Bali bez biletu powrotnego. Nie zadając pytania “co dalej”. Z jakiegoś powodu głęboko wierząc, że odpowiedź znowu przyjdzie w odpowiedniej chwili. Przyszła. Ale co działo się w międzyczasie?


PRZEPROWADZKA NA BALI

Po 8-mu latach spędzonych w Paryżu, kilku latach pracy w kancelarii prawnej, z rozpoczętym doktoratem o wymianie dóbr i usług na europejskim rynku (i to bynajmniej nie tych energetyczno-jogowych) dałam poprowadzić się intuicji. Wyruszyłam na moją ukochaną wyspę, na BALI. To był czas na podjęcie decyzji i na zmianę: niełatwą, konfrontującą z życiem, ale z głęboką intencją powrotu do źródła. Strach wyruszył razem ze mną jako pasażer na tylnym siedzeniu, nie jako kierowca (tak pisze o strachu E.Gilbert w mojej ukochanej “Big Magic”).

Na Bali pierwszy raz wyjechałam na krótkie wakacje, kiedy moja uwaga była jeszcze w pełni skupiona na karierze prawniczej we Francji, a przede mną rysowały się nowe możliwości. Moje życie jawiło się jako wielki ład i porządek. Wszystko toczyło się zgodnie z planem.

Pierwsza przejażdżka po Ubudzie, mój pierwszy przystanek na długo wyczekiwanych wakacjach. Droga do hotelu przez aleje zwisających, soczysto zielonych lian. I poczucie, a może nawet nieuświadomiona, wewnętrzna pewność, że to będzie coś więcej niż 2-tygodniowa przygoda. To wtedy rozpoczęła się moja miłość do tej wyspy. I zapragnęłam tam żyć, choć wtedy wydawało się to niemożliwe! Wydawać by się mogło, że wszystko stoi na przeszkodzie, a cały świat jest przeciwko temu szalonemu pomysłowi. Wcale nie był. Był konfrontującym z życiem przyjacielem przypominającym nieustannie o głęboko ukrytych pragnieniach.


Po wyprowadzce z Paryża wprowadziłam się między ryżowe pola, pewność przyszłości w wymiarze procentowym wynosiła 0, szczęście - 100%! Pełne odpuszczenie i oddanie przepływowi. W pełni zaufania, z daleka od pytań z zewnątrz co do mojej niepewnej przyszłości, w otoczeniu niezwykłej duchowości i gościnności Balijczyków, wszystkimi zmysłami chłonąc wysokie wibracje magicznej wyspy Bogów. Wsłuchana i zainspirowana historiami tych, którzy podobnie jak ja zaufali i skoczyli w nieznane, podróżników, którzy wypłynęli z intencją odkrywania i tworzenia niemożliwego. Odpływałam i ja tym razem zabierając na swoją tratwę prawdziwy kompas czyli moje własne, coraz mniej pokryte kurzem JA. JA, które często zakrzyczane w zgiełku codzienności kuli i się i skrywa głęboko w środku każdego z nas.

Codzienna joga i medytacja, czanty, oczyszczające rytuały w balijskich świątyniach, otwarcie na nowe i nieznane. W sercu było coraz więcej pewności, że jestem dokładnie tu, gdzie powinnam być. Dałam sobie czas na beztroskie odkrywanie, bez wyrzutów sumienia.

Mama Bali ze wszystkimi magicznymi atrybutami niczym dobra wróżka albo raczej psotliwa, dobra czarownica obudziła mnie do życia. Zachęciła do odkrywania skrywanego potencjału. Nauczyła wiary w siebie, zaufania i zawierzenia życiu, poddania Wszechświatowi i jego planom. Niczym w jodze YIN… pełne odpuszczenie po to, by w pełni zezwolić na to, co ma się wydarzyć głęboko w nas.


JAK WKROCZYŁAM NA NAUCZYCIELSKĄ ŚCIEŻKĘ

Pewnego dnia intuicja przemówiła na nowo wysyłając mnie z Bali do Indii. To w Rishikeshu, w Indiach odbyłam moje 500-RYT, czyli kursy nauczycielskie dla joginów.

Kilka miesięcy u podnóży Himalajów. Nie było łatwo! Zwłaszcza na początku. Od ciepłego i kochającego uścisku Mamy Bali, aż po trudną szkołę życia u boku Taty Indii. Ale jakże było pięknie. Indie konfrontują z wszelkimi demonami, które się w nas skrywają. Nic lepszego na drodze ku rozwojowi niż stawienie im czoła.

Te doświadczenia to była przejmująca podróż. Matczyna i kobieca energia Bali wyzwalająca chęć poznania i odczuwania, przygotowująca do procesu tworzenia i ojcowska, męska energia Indii wyzwalająca siłę, pewność, moc i determinację do podjęcia działań. Tak to odczuwałam. Yin i yang. Harmonia. Taniec Wszechświata, który mną kierował.


Indie zaczęły powoli ukazywać przede mną mój cel, czyli dzielenie się jogą, dzielenie się moimi doświadczeniami, moją transformacją, nowymi odkryciami na temat ciała i umysłu oraz głęboką wiarą, że nigdy i dla nikogo nie jest za późno! Tylko zawierzmy, pozwalając Wszechświatowi ukazywać nam swoją magię. Zdziwimy się, jak szybko podejmie on działania, kiedy tylko my zdecydujemy, że oddajemy mu pałeczkę i z upartego dyrygenta staniemy się solistą wygrywającym swoją melodię.


I tak to właśnie, stopniowo i zupełnie naturalnie, moje życie zamiast w PRAWO, skręciło…w JOGĘ.

Joga stała się centrum mojego świata, jako filozofia życia, która naprowadza mnie na ścieżkę miłości, samoakceptacji i samopoznania, ale także jako moja praca zawodowa nauczyciela jogi. To wydarzyło się zupełnie naturalnie: zaczęłam uczyć koleżanki, potem koleżanki przyprowadziły swoje koleżanki, potem już wiedziałam, że THIS IS IT! W tym się spełniam i to kocham robić.

Dzielę się teraz jogą ze światem w Europie, na Bali i w Południowej Afryce, gdzie zaprowadziła mnie miłość, ale to temat na inny wpis :). Choć moje prawnicze życie wydaje się odległym rozdziałem, to nie żałuję ani przez moment ścieżki, przez którą życie prowadziło mnie zanim rozpoczęła się joga. Ścieżka od PRAWA do JOGI była jedyną dla mnie możliwą. Nic nie mogło stać się prędzej, nic nie mogło stać się inaczej. Każde doświadczenie było cenne i wyjątkowe i powoli prowadziło na właściwy tor.


Kilka lat później wspominam te historię z sentymentem i czuję, że chcę wykrzyczeć światu: marzenia się naprawdę spełniają!

Uciekajmy więc z naszych komfortowych kryjówek, bo to nie tam dzieją się cuda.

Kiedy odpuścimy czasem bez namysłu kultywowane przeświadczenie o tym, kim jesteśmy, możemy nagle dostrzec, kim możemy się stać. Nasz potencjał jest bowiem nieograniczony. Życie w zgodzie z naszą własną Prawdą to droga do harmonii i szczęścia. Nie ma przed nią ucieczki, prędzej czy później ona do nas przemówi. Od nas zależy czy dopuścimy ją do głosu. Wysłuchajmy jej i nie odrzucajmy, bo to ona niesie ze sobą prawdziwą błogość i rozkosz życia.

Zawierzmy intuicji i wewnętrznej mądrości.

Spełniajmy marzenia.

Ufajmy.

Wszechświat, Kosmos, Uniwersum, Nieruchomy Poruszyciel .. mianujmy go dowolnie, pomoże... :)


57 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page